Część I - Macedonia
W niedzielny poranek wyruszyliśmy z Zielonej Góry na
południe.
Kawałek Polski, Czechy, Słowacja, Węgry i granica
serbsko-węgierska. Pierwszy nocleg to okolice winnicy w małej, serbskiej
miejscowości, tuż za granicą. Piękne widoki na winnice i sad oraz piękna
pogoda, która towarzyszyła nam prawie aż do wieczora. Lokalne wino umiliło
podróż przez Serbię i po południu
byliśmy już w południowej części Macedonii.
Na pierwszy rzut poszły dwa miasta – Bitola (z ruinami
greckiego miasta) oraz Prilep (z pomnikiem Aleksandra Macedońskiego, o którym
kilka słów, bo będzie się on jeszcze powtarzał w kilku miejscach: Aleksander M.
zwany też Aleksandrem W. (Wielkim) to pan z dawnych czasów – 300 lat przed
naszą erą, a pomniki do dzisiaj stoją! Hłe hłe hłe. O tego pana toczy się dalej
nieformaly spór między Grekami i Macedończykami, ale po szczegóły odsyłam do
wujka Google i ew. Cioci Wikipedii.).
Następny dzień to Skopje, które wbrew
negatywnym opiniom, bardzo mi się podobało.
Można by rzec, że to miasto 1000
(?) pomników. Najbardziej podobał mi się pomnik matki z dziećmi – jest na
jednym ze zdjęć.
Ogólnie widać, że miasto się rozwija, starają się być bardziej
nowocześni i atrakcyjni. Skopje powędrowało na pozycję drugą mojej listy
„najładniejszych stolic”. Jak Macedonia to obowiązkowo tawcze-grawcze, czyli
zapiekana fasola z cebulą i mięsem.
Po Skopje przyszedł czas na cały dzień w
okolicach Ochrydy. Miasto to zostało wpisane na listę UNESCO już parę lat temu
i chyba słusznie. Zaczęliśmy od twierdzy cara Samuela, z której był ładny widok
na miasto i jezioro (niestety wstęp płatny). Następnie kilka cerkwi (Macedonia
to kraj w dużej mierze prawosławny) - cerkiew św. Zofii, św. Jana w Kaneo, św. Pantelejmona (cerkwie bardzo ładne) oraz
starożytny teatr (szału nie ma).
Po zwiedzeniu głównych zabytków (ze starym
platanem na rynku włącznie) wybraliśmy się w mały rejs statkiem po Jeziorze
Ochrydzkim. Tak jak już wspominałam wcześniej, jezioro to jest większe od
powierzchni Szczecina. Po dotarciu na drugi koniec jeziora zajrzeliśmy do klasztoru św. Nauma,
gdzie spróbowaliśmy lokalnej rakiji.
Obok klasztoru są małe łódeczki, którymi można przepłynąć w miejsce,w którym
widać, jak na dnie „bulgocze” woda wypływająca spod gór. Co ciekawe (i smutne)
– w Jeziorze Ochrydzkim (które należy do Macedonii i Albanii) jest rzadki
gatunek łososia – występujący tylko w wodach tego jeziora. W Macedonii są
limity na jego połów, aby nie został całkowicie wyżarty przez człowieka. W
Albanii takich limitów nie ma ;)
Macedonia bardzo mnie zaskoczyła ilością gór, zieleni.
Spodziewałam się bardziej czegoś w stylu Grecji, a znalazłam momentami małą
Islandię. Kraj pozytywny, choć momentami zasyfiony – rudery, pełno śmieci.
Cenowo nie najgorzej, ale warto
jak najszybciej wymienić walutę na macedońskie denary (i zostawić sobie na
pamiątkę banknot 10 i 50). 60 denarów to obecnie ok 1 euro, za „siku” płaci się
ok 20, za ciasto (często ‘ciasto filo’ wg wikipedii, ja spotkałam coś bardziej
a’la francuskie) z mięsem (Burek) – ok 30 denarów, woda ok 20-30. Mieszanką
angielskiego i rosyjskiego spokojnie można się dogadać. Wi-fi dostępne głównie
w Skopje i Ochrydzie przy knajpkach, miejskiego internetu nie znalazłam, było
kilka kafejek internetowych. W hotelach dostępne (stojąc w okolicy można było
korzystać bo były bez haseł :P ).
Dla miłośników widoków – Kanion Matka. Woda i góry, czyli
doskonałe połączenie. I to za ok 30zł :)
Wspominałam o wężach w górach – podobno są jakieś jadowite żmijki czy inne takie (na terenie
Albanii, Macedonii i Chorwacji), gdzie
po ‘przyjemności’ ugryzienia będziemy mieli ok godziny na znalezienie szpitala,
który ma surowicę – a nie wszystkie mają. Lepiej zagadać do ludzi w domkach i
przekimać się na ogródku czy polu, niż wybierać bardziej dzikie tereny.
Moja mała Islandia